czwartek, 18 sierpnia 2011

Parowozownia w deszczu

 Trzynastego sierpnia, w rocznicę ślubu wybraliśmy się na wyprawę, która okazała się nadzwyczaj długa. Trochę przesadziliśmy nawet, bo dzieci były potwornie zmęczone, co dawało nam się we znaki zwłaszcza następnego dnia. Zaczęliśmy od parowozowni w Wolsztynie, gdzie złapała nas ulewa. Dodatkowo okazało się, że akurat w niedzielę sala muzealna jest nieczynna. Trochę szkoda, makieta kolejki jest świetna (widzieliśmy ją przy poprzednich odwiedzinach, raz nawet przewodnik ładną chwilę nią pojeździł). Nie wynajęliśmy też przewodnika, więc tym razem zwiedzaliśmy na własną rękę. W budynku stała lokomotywa, która w pierwszej chwili swoim sykiem i buchająca para nieźle przestraszyła Igora. Dzielnie jednak zwiedził z nami sama parowozownię i wysłuchał tego, co udało nam się zapamiętać z poprzednich wizyt. 
Naprawdę podobało mu się jednak dopiero na zewnątrz. Dźwig, pług odśnieżny, obrotnica dopiero to zaczęło go porządnie interesować. jak zaczęło padać trochę mniej, przeszliśmy się kawałek dalej, do nieczynnych już lokomotyw. Przyznać trzeba, że te, które niedawno wyremontowano prezentują się imponująco. Są śliczne i nienaturalnie czyste i, co ciekawe, do każdej z nich można wejść. Pozostaje trzymać kciuki, że kilka pozostałych też zostanie odrestaurowanych. Kwestia jest jednak taka, że gdy chciałam kupić bilet (całe 2 złote), nie miałam u kogo. K kupił wcześniej, chłopcy weszli za darmo, a gdy ja szłam kupić, jedyny obecny na terenie pan akurat poszedł zająć się lokomotywą (chyba dorzucił węgla, bo dopiero się rozsyczała) i nie wrócił do naszego odjazdu. Zdecydowanie fajniejsze jest zwiedzanie z przewodnikiem, ale jeżeli dzieci uwielbiają parowozy, to i bez niego można, zwłaszcza, że ten ostatni mówi zbyt dużo i zbyt mądrze, by dziecko młodsze, niż dziesięcioletnie się nie nudziło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz